LogoTrzcinka

LogoTrzcinka
LogoTrzcinka

poniedziałek, 29 października 2018

Ćwiczenia ręki w terapii mowy - po co?

Dobry wieczór, 
Dzisiejszy temat został zainspirowany sytuacją, którą miałam okazję niedawno doświadczyć. Otóż, przejęłam po innym logopedzie dziecko, którego mama tak nieśmiało wyraziła swoją opinię, że nie rozumie dlaczego zajęcia głównie polegały na układaniu puzzli, nawlekaniu koralików na sznurek, stawianiu wieży z klocków, kolorowaniu... "Co to ma wspólnego z mową?" usłyszałam. 
To pytanie długo nie dawało mi spokoju i zaczęłam się nad tym głębiej zastanawiać. I wiecie co? Faktycznie, ze strony rodzica, na pierwszy rzut oka może wydawać się, że nic. Tu ręka, tam głowa, buzia, język.. Dziecko przychodzi do logopedy, zostaje przeprowadzona diagnoza, opóźniony rozwój mowy,  obniżona sprawność narządów artykulacyjnych, okej, jedne zajęcia, drugie, trzecie, a oni się tylko bawią, układają klocki, rysują, nie uczą się żadnych głosek, nie recytują wierszyków, o co tu chodzi??! (Oczywiście przedstawiam całą sytuacje w dużym uproszczeniu.) 
A jak to jest naprawdę? Ćwiczenia ręki, czyli tzw. ćwiczenia motoryki małej mają bardzo duży wpływ na rozwój mowy. 


Dlaczego? A no dlatego, że ośrodek ruchowy ręki w mózgu jest zlokalizowany bardzo blisko ośrodka ruchowego odpowiedzialnego za mowę, a co więcej - oba te ośrodki zajmują dużą powierzchnię w półkuli mózgowej. W uproszczeniu oznacza to, że stymulując rękę tak jakby "przy okazji" stymulujemy również mowę (uaktywniają się oba ośrodki). Co więcej ćwicząc rękę wykonujemy nią różnorodne ruchy, a mowa to też ruch! Aby mówić, musimy przecież sprawnie poruszać językiem, wargami, zmieniać układ pozostałych artykulatorów. Tak więc wszelkie ćwiczenia stymulujące pracę ręki są niezwykle wskazane od jak najwcześniejszego etapu życia malucha. I nie musi to być od razu rysowanie (w wieku poniemowlęcym dziecko nie potrafi jeszcze prawidłowo chwycić kredki). To może być choćby zgniatanie kartki papieru, targanie, ugniatanie różnych faktur np. plasteliny, czy ciasta, łamanie makaronu, patyczków (uważamy na ostre końce!), odciskanie różnych kształtów np. foremek z piasku, pieczątek z ziemniaków, układanie klocków w różnorakich konfiguracjach. Można również pokusić się o malowanie farbami (niekoniecznie pędzlem, ale - szczególnie w przypadku maluchów - całymi dłońmi, czy palcami). Zobaczcie, takie zabawy mogą nam dostarczyć wiele radości i frajdy! Są świetnym pomysłem na spędzanie wolnego czasu całej rodziny a przy okazji doskonalą precyzję ruchów zarówno rąk, jak i narządów artykulacyjnych :) 


Podsumowując, nie martwcie się o kompetencje Waszych logopedów, jeśli stawiają na stymulację małej motoryki (ręki), bo jest to niezwykle ważny etap przygotowawczy i wspierający rozwój mowy Waszego dziecka. Pamiętajcie również, że w prosty sposób możecie sami w domu podczas zabawy zadbać o stymulację ośrodka mowy i nie zawsze musi to być żmudne powtarzanie sylab czy stereotypowe "machanie" językiem, które również jest niesamowicie konieczne, ale o tym opowiem może już innym razem... :) 
A jeśli macie ochotę, abym przedstawiła Wam więcej przykładów gier i zabaw stymulujących małą motorykę, dajcie mi znać, najlepiej w komentarzach lub e - mailem. 
Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego wieczoru!

sobota, 27 października 2018

Smoczek, niekapki, papki - małe podsumowanie

Witam! 
Jestem bardzo szczęśliwa, że czytacie moje posty. Szczerze Wam powiem, że nie spodziewałam się aż takiego poruszenia i dużego odzewu. Docierają do mnie różne zdania od znajomych i nie tylko znajomych, ale pojawiają się też fajne opinie i inspirujące komentarze na facebooku. Naprawdę super, bo działamy i dyskutujemy w ważnej sprawie :)! 
Ostatnio, tak jak już któregoś razu pisałam, zajęłam się profilaktyką logopedyczną, czyli skupiłam się głównie na tym, co można zrobić, żeby spróbować zapobiegać powstawaniu wad wymowy. Dla tych, którzy są tutaj po raz pierwszy:
Post na temat smoczków znajdziecie tutaj: KLIK
Na temat kubków niekapków tutaj: KLIK
A na temat papek tu: KLIK
Czytając Wasze komentarze zaczęłam się zastanawiać, czy moje słowa nie były napisane zbyt hm... tendencyjnie? Odniosłam wrażenie, że niektórzy z Was zrozumieli, że jeżeli smoczka, papki czy kubka niekapka nie było a wada lub opóźniony rozwój mowy jest albo odwrotnie to jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Zapewniam Was, że ma, ale to jest trochę tak, że nigdy nie wiemy co akurat może być największym zagrożeniem dla Naszego dziecka. 
Spróbuję Wam to wytłumaczyć trochę bardziej obrazowo.
Jak zaczyna się robić zimno, złapie mróz to każdy szuka w szafie ciepłej kurki, zakłada czapkę i szalik. Dlaczego? No bo wiemy, że inaczej będzie nam zimno, że jak nie założymy czapki i szalika to jest większe prawdopodobieństwo, że złapie nas choroba. Ale czy to oznacza, że jeśli ktoś nie założy czapki to na pewno będzie chory? Albo czy, że jak ktoś ją założy to już na 100% nie zachoruje przez całą zimę? NIE! Bo ta przysłowiowa czapka nie jest żadną wyrocznią, a na przeziębienie czy chorobę składa się wiele czynników np. nasza indywidualna odporność czy przebywanie wśród innych chorych osób.
I tak samo jest z wadami wymowy czy opóźnionym rozwojem mowy. To, że smoczka nie ma nie oznacza od razu, że na pewno moje dziecko będzie mówiło pięknie, wyraźnie i szybko. A to, że jadło przez rok same papki nie skazuje go od razu na problemy z mową. To są tylko rachunki prawdopodobieństwa, zagrożenia, które możemy eliminować, bądź nie.


Największy kłopot pojawia się wtedy, gdy do logopedy trafia dziecko trzy, czteroletnie z opóźnionym rozwojem mowy a podczas wywiadu okazuje się, że nadal śpi tylko ze smoczkiem, pije z niekapków, bo inaczej nie potrafi a do tego jeszcze nie przepada za jedzeniem kawałków, pluje, więc dla świętego spokoju, żeby dziecko cokolwiek jadło dostaje papki, które wypija z butelki ze smoczkiem. Niemożliwe? Uwierzcie mi, możliwe. Widziałam chłopca, którego mama przyszła po pomoc, co tu zrobić, żeby syn poszedł do szkoły bez smoczka, bo trochę tak wstyd. Dziecko miało skończone 6 lat!!! Wyobrażacie sobie jak bardzo jego mowa była zniekształcona? Jak wiele nieprawidłowych nawyków już zdążyło się utrwalić przez wiele wiele miesięcy?! 
Dlatego warto o tym mówić! Warto uświadamiać, przypominać i zwracać uwagę na profilaktykę logopedyczną. I uważam, że nawet jeśli niektórzy z Was, nawet większość, pomyślą sobie: Kurcze, przecież ta kobieta opisuje jakieś banały! To jest oczywiste! To wolę, żeby choć kilku, nawet mała garstka rodziców stwierdziła, że może coś w tym jest, że może ten temat dotyczy trochę mnie i mojego dziecka, że może jednak warto coś z tym zrobić, niż ktoś miałby przespać swoje pięć minut, kiedy można jeszcze coś zrobić i czemuś zapobiec. 
Mam nadzieję, że trochę dokładniej wytłumaczyłam Wam dzisiaj sens ostatnich kilku artykułów. Jeśli jeszcze macie jakieś wątpliwości, piszcie koniecznie w komentarzach. Chcę nadal poznawać Wasze opinie, weryfikować je i dyskutować z Wami. Jak widzicie każde zdanie jest na wagę złota i możemy wzajemnie się od siebie uczyć i zdobywać doświadczenie :) 
Pozdrawiam wszystkich i życzę Wam miłego weekendu. 

środa, 24 października 2018

Jedzenie a mówienie - czy istnieje jakaś zależność?

Witam wszystkich ponownie, 
Dzisiaj chciałabym Wam opowiedzieć trochę o odżywianiu niemowląt i małych dzieci. Powiecie może, że skupiłam się jedynie na profilaktyce logopedycznej jak do tej pory, że to jeszcze nie są wady wymowy, nad którymi trzeba intensywnie pracować. 
Okej, ale wynika to z dwóch powodów: po pierwsze chciałabym, żeby wpisy były ułożone w pewnej chronologii (wiadomo, że pewnie nie raz zdarzy się, że na gorąco wpadnie temat zupełnie nie związany z poprzednim, ale mimo wszystko), a po drugie siłą rzeczy jako mama kilkunastomiesięcznego brzdąca jestem w jakiś sposób aktualnie związana z takimi tematami nie tylko w pracy, ale i w domu. Poza tym umówmy się, wszystko ma jakąś przyczynę i nawet nie zdajecie sobie sprawy (słowa kieruję do rodziców, nie logopedów) ilu wad wymowy można by było uniknąć, gdyby świadomość rodziców w tych pierwszych etapach rozwoju była większa. Ale do rzeczy, bo zaczęłam się chyba trochę powtarzać. Wracamy do sedna.
Nie jestem ani dietetykiem, ani lekarzem, ale z mojego punktu widzenia również zwracam uwagę na dietę. O co głównie mi chodzi? Jak zwykle o narządy artykulacyjne, które potrzebują ogromnych nakładów pracy i codziennych ćwiczeń, żeby nauczyć się mówić. 
Niemowlę tak do 4 - 6 miesiąca życia jest karmione wyłącznie mlekiem i to jest bez dyskusji. Wiadomo także, że najkorzystniej, jeśli dostaje mleko matki a nie to modyfikowane. Dlaczego? Może kiedyś pokuszę się o post na ten temat, choć powiem Wam szczerze, że dla mnie jest to temat drażliwy z powodów osobistych. W skrócie: bardzo chciałam karmić piersią, ale się nie udało.
Po 4 - 6 miesiącu zaczynamy wprowadzać w dietę malucha inne produkty, zwykle zaczynamy od marchewki, dyni, jabłka. Bywa tak, że już w tym okresie dziecko ma pierwsze ząbki, ale nie zawsze. W tym okresie zanika również odruch ssania na rzecz odruchu żucia, powoli połykanie zaczyna zmieniać się z infantylnego na "dorosłe". 
Początkowo dziecko dostaje tzw. papki, zmiksowane warzywa, owoce, później mięsko. I jest to etap niezbędny, bo żadne dziecko, które przyzwyczajone było jedynie do mleka nie zacznie od razu chrupać marchewki i połykać kęsów złożonych ze stałego pokarmu. W międzyczasie dziecko zaczyna próby podnoszenia się do siadu, przebywa już w pozycji półsiedzącej (w kojcach, na huśtawkach, krzesełkach do karmienia) lub siedzącej.


I to jest właśnie ten moment (między 6 a 8 miesiącem), kiedy powinniśmy pokazywać dziecku nie tylko kolorowe papki ale i stałe kawałki. Dziecko siedząc, zmniejsza prawdopodobieństwo zakrztuszenia się (co na początku może (NIE MUSI) się zdarzyć, ale nie wolno się tym przerażać, układamy dziecku ręce do góry, pomagamy odkrztusić, dajemy odpocząć i próbujemy dalej - warto poczytać podstawy pierwszej pomocy dotyczące zakrztuszenia, zadławienia, żeby nie panikować, jeśli taka sytuacja się przydarzy). Aby było bezpieczniej, można zacząć od kawałka uprażonego jabłuszka, czy brzoskwini, które są bardziej miękkie, możemy podawać także chrupki kukurydziane do rączki, aby dziecko samo rozmiękczało sobie pokarm, a po jakimś czasie, gdy maluch opanuje łatwiejsze kawałki przejść do czegoś twardszego jak kawałek mięska, czy ugotowanej marchewki. Dopiero później wykonujemy próby podawania surowego jabłka bądź marchewki (przy surowych warzywach lub owocach jest dużo łatwiej, gdy pojawią się pierwsze zęby, dopóki ich nie ma nie polecam podawać, dziąsła są jednak zbyt słabe, aby poradzić sobie z rozdrobnieniem tak twardej struktury). Ważne, żeby pomagać dziecku opanować umiejętność żucia a nie utrwalać coraz bardziej zbędny już odruch ssania. 
Dziecko stabilnie siedzące powinno codziennie dostawać do rączki coś do pogryzienia, "pomielenia, pomemłania" w buzi. Dlaczego jest to takie ważne? 
Mowa to ruch. Te same narządy (wargi, język, dziąsła, zęby, policzki), które biorą udział w procesie jedzenia są odpowiedzialne również za mowę. Przy jedzeniu i przy mówieniu wykonują identyczne ruchy. Wniosek jest prosty: jeśli nauczysz swojego malucha jeść twardszych kawałków wcześniej, narządy artykulacyjne wcześniej zaczną trenować i szybciej będą gotowe, by rozwinęła się mowa. 



A jak jest przy papkach? Dziecko dostaje gotowy, zmiksowany produkt, którego nie trzeba już przetwarzać w buzi, wystarczy jedynie połknąć. Narządy artykulacyjne nie mają szansy popracować, rozwinąć się. Proste? Wydaje mi się, że bardzo. 
Rodzice! Nie idźcie na łatwiznę! Dla dziecka również będzie bardziej interesująco poznawać różne struktury, kolory, smaki (a tutaj dodatkowo dostanie sporą dawkę ćwiczeń sensomotorycznych również korzystnych we wczesnym rozwoju) a nie tylko łykać gotowy produkt. Maluch przecież jest bardzo ciekawy otaczającego go świata. 
Pozdrawiam Wszystkich Czytelników bardzo serdecznie! :) 

poniedziałek, 22 października 2018

Kubki niekapki - o co tu chodzi?

Witam wszystkich, 
Chyba trochę zaniedbałam ostatnio wpisywanie, nie? Nawet nie wyobrażacie sobie jak szybko zleciały mi te ostatnie dni, ale mimo to myślałam o temacie, który mogę poruszyć tutaj jako następny. I pomyślałam, że jak były smoczki to pójdziemy o krok dalej i zastanowimy się nad kubkami niekapkami. 
Słyszeliście o takim wynalazku? Ci, co mają dzieci, na pewno. Jest to gadżet, który pozwala dziecku zacząć przygodę picia z kubeczka, takie przejście między butelką a kubkiem. Zapobiega rozlewaniu się napoju dookoła dziecka, czyli dziecko uczy się pić z kubka, nie używa już butelki, nie brudzi się, nie moczy, otoczenie czyste, idealne rozwiązanie na spacer lub nawet w domu. (Sama wiem, że każdy posiłek mojej córki równa się mycie podłogi w całej kuchni lub nawet i mieszkaniu plus zmiana ubranek.)
Czyli co? Kubki niekapki są super! No i znowu się z tym nie zgodzę... Dlaczego? A no dlatego, że takie kubki powodują rozleniwienie mięśnia okrężnego ust, co z kolei uniemożliwia pozbycia się odruchu ssania na rzecz odruchu żucia, a dodatkowo utrwala infantylne połykanie (również patologiczne w wieku poniemowlęcym). Długotrwałe używanie kubków niekapków powoduje brak umiejętności i chęci picia z normalnego kubeczka czy szklanki (bo przecież picie z niekapka jest dużo łatwiejsze, więc po co się wysilać?), a także rozwój wad wymowy (rozleniwienie mięśnia wargowego, którego sprawność jest konieczna do prawidłowej wymowy wielu głosek!)

I znowu powiecie mi, że się czepiam, że nie każdemu szkodzą, że doszukuję się dziury w całym. Może. Ale tutaj nie chodzi o to, żeby doszukiwać się idiotycznych problemów. I oczywiście na pewno będą dzieci, które piją lub piły z takich kubków nawet kilka lat i wszystko będzie czy jest w porządku, tylko że to zwykle są wyjątki od reguły. Poza tym nigdy nie wiemy, czy nasze dziecko będzie podatne na tego typu wadę czy nie i tak naprawdę po co ryzykować późniejsze kłopoty, gdy można temu zapobiec?


Oczywiście wymaga to od nas, rodziców, więcej wkładu pracy i wysiłku, ale przecież to wszystko dla naszych dzieci. A nauka picia ze zwykłego kubeczka nie jest wcale taka trudna. Dziecko, nie znając żadnych ułatwień typu niekapki po prostu musi przystosować się do pobrania napoju wargą. Na początku oczywiście, trzeba się nastawić na kilka mokrych ubranek, ale nie powinno być tego nie wiadomo ile. Proponuję na starcie wlewać dziecku odrobinę wody (dosłownie pół centymetra) i podtrzymywać kubeczek podczas picia. Fajnie, jak szklanka czy kubek mają dwoje uszu, wtedy łatwiej jest złapać kubeczek w rączki dziecka i symetrycznie go utrzymać. Zapraszam do testowania a Wszystkim chętnym i odważnym życzę powodzenia! :) 

środa, 17 października 2018

Smoczek - dlaczego jest taki zdradliwy?

Witajcie, 
Dzisiaj chciałabym Wam opowiedzieć o smoczku. Najlepszym przyjacielu niemowląt i małych dzieci - jak powiadają. Niestety tak jest i ja przekonałam się o tym na własnej skórze...

Ale od początku. Otóż, cóż to takiego jest: SMOCZEK? Taki to niepozorny, mały silikonowy dzyndzelek na plastikowym uchwycie, który ma imitować brodawkę i zastępować pierś bądź butelkę. Pełni funkcję "uspokajacza", "wyciszacza", "usypiacza".


Wiadomo, dziecko jest niespokojne, marudzi, nie chce usnąć i najłatwiejszym sposobem jest podać smoczek i choć na chwilę odpocząć. Dziecko z reguły nie sprzeciwia się, bo smoczek uruchamia odruch ssania, który kojarzy się z czymś bezpiecznym, ciepłym, miłym (mlekiem i ciepłem matki). No i właśnie w tym momencie wpadamy w sidła potęgi smoczka. Dziecko się uspokaja, jest zadowolone, rodzice szczęśliwi, mogą sobie odpocząć. Po co tu się czepiać? 

Jest kilka powodów:

1. Silikonowa część smoczka, wkładana do buzi ugniata język, który powinien w czasie spoczynku czubkiem dotykać podniebienia (czyli powinien układać się do góry). Będąc ugniecionym, automatycznie przesuwa się do przodu. Powoduje to zły nawyk, który uniemożliwia prawidłową wymowę głosek w późniejszym etapie (podczas wymowy głoski wypowiadane są międzyzębowo, język brzydko wychodzi poza jamę ustną). 

2. Ciągłe ssanie smoczka powoduje wady zgryzu. Zęby górne nie mają możliwości złączyć się z zębami dolnymi w fazie spoczynku, bo między jednymi i drugimi pojawia się silikonowa przeszkoda. Pamiętajmy, że dziecko jest malutkie, cały czas rośnie i budowa jego narządów dopiero się kształtuje. Przeszkadzający smoczek wymusza wykrzywienie zębów (tzw. zgryz otwarty), przesunięcie górnych do przodu, a dolnych wraz z żuchwą do tyłu (tzw. tyłozgryz). Takie ułożenie zębów również nie sprzyja prawidłowej wymowie, dźwięki mowy zniekształcają się, nie mówiąc już o walorach estetycznych takiego zjawiska.



3. Przedłużające się ssanie smoczka dodatkowo powoduje opóźniony rozwój mowy. Dlaczego? To proste, zatkana buzia nie ma szans artykułować jakichkolwiek dźwięków. A Wam, jak się rozmawia z czymś w buzi? Trochę utrudnia sprawę rozmowa z kluską między zębami, nie? 

I co, nie jest już tak kolorowo? Wszystko jest fajnie, dopóki nie zauważymy, że teorie to nie tylko bajki wyssane z palca, tylko coś w tym naprawdę jest. 
Moja córka ma aktualnie prawie 15 miesięcy. Od początku miała być dzieckiem bezsmoczkowym. Wszystko jednak ułożyło się inaczej, najpierw niespodziewana, bardzo ciężko przebyta cesarka, a później wiadomość, że nie mogę karmić piersią, czego na początku nie mogłam zdzierżyć. Karmienie z butelki nie zaspokaja potrzeby ssania noworodka w wystarczającej ilości, do tego w pierwszych tygodniach z ledwością się poruszałam, nie mogłam za bardzo jej dźwigać, no i pojawił się ten przeklęty smoczek. Ulga dla uszu, Aurelka spała jak aniołek, a chwilę później już sama szukała smoczunia. Potem doszłam do siebie i nawet nie zorientowałam się, kiedy dla mojej córki smoczek stał się swoistym guru. Tłumaczyłam sobie, spokojnie! Skończy 4 miesiące, osłabi się odruch ssania, odrzucimy smoczek. Ehe, jasne. Potem ten termin przesunął się do 6 miesięcy, następnie do roku, roczek minął a smoczek jak był, tak był. Nie było nawet mowy o tym, żeby usnęła bez godzinnego wrzasku bez tego plastiku w buzi. Dostawała smoczek - sekunda i dziecka nie było. I było coraz gorzej, ja świadoma wszystkich konsekwencji frustrowałam się coraz bardziej, a ona domagała się smoczka za wszelką cenę (chodzi szczególnie o noce, w ciągu dnia na szczęście udało się wyplewić smoczek w miarę szybko). Do tego dochodziły jeszcze krzepiące teksty ze strony rodziny: "Spoko, jesteś logopedą, najwyżej będziesz z nią ćwiczyć i będzie ok." A termin odstawienia przestawiał się z dnia na dzień....
I wiecie co się stało? Moje dziecko powiedziało słowo "ciocia" z językiem między zębami.... No myślałam, że się popłacze! Od razu zobaczyłam ją z otwartym zgryzem, wywalonym językiem na pół brody i śmiejące się z niej inne dzieci w przedszkolu.


I bum! Smoczka nie ma! Zniknął. Kosmici go ukradli. Z dnia na dzień przestał nam towarzyszyć przy zasypianiu. Jesteśmy na tym odwyku już prawie 3 tygodnie. I nieźle idzie, choć nie powiem, Aurelka naprawdę zachowuje się jakbym odstawiła jej alkohol po wieloletnim uzależnieniu. Trzęsie się cała, rozpacza, wpada w histerię, nie chce usnąć, rzuca się na łóżku, najgorzej było przez pierwsze trzy, cztery dni. No ale jestem wytrwała, powiedziałam sobie, BASTA! To dla jej dobra. I tak jest już dość późno, ale lepiej późno niż później. I teraz każdego dnia ćwiczymy język, staramy się przywrócić go we właściwe miejsce. Nie jest to łatwe i na pewno nie będzie, Mała przecież w ogóle nie rozumie o co mi chodzi i dlaczego tak strasznie się uczepiłam tego języka, przecież ona wszystko robi dobrze, ale bawimy się, próbujemy, pokazujemy, mam nadzieję, że praca nie pójdzie na marne. Jedno jest pewne, dobrze, że JEGO już nie ma. Każdy dzień bez smoczka to już nauka dobrych nawyków dla mojej córki i tego się trzymamy. 
Dlaczego Wam o tym wszystkim napisałam? Dzielę się z Wami moją historią, ponieważ wiem, że łatwo jest tak komuś doradzać, tłumaczyć, pokazywać palcem. Dużo trudniej jest faktycznie zmierzyć się z tym w życiu codziennym, gdzie czyha wiele różnych "utrudniaczy" i "usprawiedliwiaczy". 
Dlatego Apeluję!! Najlepiej nie dawajcie smoczka wcale, ale jeśli Twoje dziecko już przyzwyczaiło się do niego i przegapiłaś/eś wiek 4 miesięcy, kiedy odruch ssania słabnie i zaczyna się już utrwalać zły nawyk nie czekaj!! Odstaw smoczek jak najszybciej! Nie czekaj, aż stanie się coś, czego będziesz później mocno żałować! To właśnie teraz jest czas, w którym trzeba poświęcić wiele, tak, ale to też czas, w którym można jeszcze wszystko ocalić. Lepiej późno niż później. 
Zostawiam Was z tym przemyśleniem i trzymam kciuki za wszystkich rodziców, którzy zdecydują się na odstawienie i przejście odwyku. Wspierajmy się na wzajem! :) 

poniedziałek, 15 października 2018

Logopeda - kto to taki?

Dzień dobry, 
Logopeda... Musisz iść do logopedy. Skonsultowałaś się z logopedą? On nadaje się tylko do logopedy. Słyszycie takie zdania? 
A tak naprawdę, kto to jest ten cały... LOGOPEDA? 
Wiecie, nie wiecie? Istnieją jakieś stereotypy, prawda? Że do logopedy to trzeba wtedy, gdy on/ona nie mówi ładnego [r] albo sepleni. 
No tak, oczywiście, ale czy tylko wtedy? Ja dzisiaj chciałabym Wam wyjaśnić, że logopeda jest kimś więcej.

Po pierwsze logopeda jest terapeutą, który zajmuje się leczeniem wad wymowy i to nie podlega żadnym wątpliwościom. Czasami jednak nie ma czego leczyć, bo wad nie ma. Pojawia się natomiast ubogie słownictwo, bariera komunikacyjna, niechęć do mówienia lub mowa nie rozwija się wcale. Wtedy również najlepiej jak najszybciej udać się do dyplomowanego logopedy. 
Istnieją także zaburzenia mowy, które są spowodowane innym schorzeniem, zespołem tj. różnego rodzaju rozszczep, zespół Downa, opóźnienie intelektualne, autyzm, zespół Aspergera, mutyzm, niedosłuch, głuchota. 
Czasem pojawia się problem jąkania, którego źródłem zazwyczaj jest psychika. 
A co z mową dzieci dwujęzycznych? Kto jak nie logopeda może sprawować opiekę nad jej prawidłowym rozwojem? Ponadto dzieci zagrożone dysleksją lub mające problemy z czytaniem bądź pisaniem również znajdą u niego pomoc. 
A teraz ciekawostka. Wiecie, że do logopedy trafiają również noworodki, niemowlęta? TAK! Choć często spotykam się z ogromnym zdziwieniem ludzi, kiedy o tym wspominam. 
Dla ciekawskich: tutaj może pojawić się problem połykania pokarmu, ssania, budowy lub nieprawidłowego ułożenia artykulatorów (czyli języka, warg itp.). A przecież czym szybciej rozpocznie się pracę, tym bardziej można zapobiec późniejszym problemom z rozwojem mowy.


Wow, wow! Wychodzi na to, że logopeda nie zajmuje się jedynie źle wymawianymi głoskami. Zaskoczeni? Bo to tylko tak się wydaje, że mowa to jest coś prostego, zwyczajnego. Tak, jeśli nie mamy z nią kłopotu, jeśli wszystko rozwija się prawidłowo. Niestety w momencie kiedy pojawia się zakłócenie - sprawa przestaje być taka błaha i prosta. Zaburzenia mowy powstają bowiem na różnym tle, mają przeróżne przyczyny. 
A zatem logopeda nie jest jedynie humanistą, to dodatkowo swego rodzaju lekarz, psycholog, pedagog, artysta. Ten zawód wymaga interdyscyplinarności. 
Dlatego warto, naprawdę warto iść do kogoś takiego w razie zauważenia jakiegokolwiek problemu związanego z mową. Zachęcam! :) 

sobota, 13 października 2018

Czy rodzic powinien być obecny na terapii logopedycznej?

Cześć! 
Przybywam do Was dzisiaj z kolejnym pytaniem, a właściwie zagadnieniem, które trapi niejednego rodzica, decydującego się na przyprowadzenie swojego dziecka do logopedy. 
No właśnie. Jak myślicie, czy rodzic powinien być obecny i obserwować pracę dziecka z logopedą?
Zdania na ten temat są podzielone. 
Niektórzy uważają, że wchodząc z dzieckiem na terapie, dziecko będzie się rozpraszać, spoglądać na reakcje opiekuna, popisywać się, nie pracować w sposób właściwy. 
Często spotykam się wręcz z reakcją szybkiego "wrzucenia" dziecka do gabinetu przez rodzica i prędką ucieczką na korytarz, żeby nie było szansy przypadkiem zadać mu jakiegoś pytania. 
Zastanówmy się, dlaczego tak jest? Szczerze Wam powiem, że nie mam pojęcia. Czy to wynika ze wstydu, że tak dużo kazałam ćwiczyć w domu, spędzać z dzieckiem czas, rozmawiać a rodzic wiedząc, że tego nie zrobił woli uciec niż się do tego przyznać lub choćby sprawić wrażenie niezorientowanego? To chyba jedyna myśl na widok takiego zachowania, która przychodzi mi do głowy. No ale wtedy szybko ze smutkiem zdaje sobie sprawę, jak wiele dziecko traci nie będąc przypilnowanym w domu. 
Jeśli chcecie dowiedzieć się o co mi dokładnie chodzi odsyłam Was do mojego poprzedniego wpisu
  https://logotrzcinka.blogspot.com/2018/10/po-co-cwiczyc-z-dzieckiem-w-domu.html gdzie tłumaczyłam jak ważna jest praca z dzieckiem poza gabinetem logopedycznym.  
Ale ale, zdarzają się również sytuacje, gdzie rodzic nie wyobraża sobie nie wejść z dzieckiem na zajęcia, tłumacząc się tym, że bez niego dziecko sobie nie poradzi, nie skupi się, będzie wołało za mamą, tatą.
I tutaj można wyróżnić dwa typy zachowania rodzica.

1. Rodzic usiądzie z boku, jest wsparciem dla dziecka, bacznie obserwuje przebieg zajęć, przygląda się ćwiczeniom, stara się jak najwięcej zapamiętać. 

2. Rodzic siada tuż przy dziecku lub bierze je na kolana, często nie daje mu czasu do zastanowienia się, odpowiada za dziecko, komentuje. 


Jak uważacie, która z opcji jest korzystniejsza? Pewnie po przeczytaniu tak przedstawionych dwóch punktów wszyscy zgodnie wskażecie, że pierwszy jest właściwy a drugi to jakaś katastrofa. No tak, macie racje, rodzic będący na terapii powinien zachowywać się tak, jak to opisałam w punkcie pierwszym. 
Ale to wszystko nie jest takie proste. Nie wierzę, że którykolwiek rodzic jest świadomy tego, że robi źle. NIE! Bo każdy chce dla swojego dziecka jak najlepiej i na pewno rodzice z punktu 2 są święcie przekonani, że robią dobrze. Stąd właśnie moje rozważania. Zależy mi na tym, żeby każdy rodzic, który przeczyta ten post zastanowił się, do której z grupy należy. Nie dlatego, żeby kogoś ośmieszyć, NIE! Dlatego, żeby każdy mógł się w duchu zastanowić i poprawić swoje działania. Wszystko dla dobra dziecka i dlatego, by jak najszybciej osiągnęło cel w postaci poprawnej wymowy, na czym nam najbardziej zależy! 
A wiecie, jest jeszcze jedno zachowanie, o którym nie wspomniałam i dotyczy szczególnie rodziców dzieci w wieku szkolnym. Rodzic nie wchodzi na zajęcia logopedyczne, ale po każdym spotkaniu zagląda do gabinetu, pyta o przebieg zajęć, postępy w terapii, ćwiczenia domowe, docieka co jeszcze może zrobić, by wspomóc dziecko. 
I powiem Wam tak: czy rodzic powinien być obecny na terapii? Moim zdaniem nie zawsze. Bo to właśnie zależy od relacji rodzic - dziecko, wieku dziecka, charakteru.
Najważniejsze jest, aby rodzic wiedział co dzieje się na zajęciach, był w stałym kontakcie z logopedą, obserwował, śledził postępy i pomagał dziecku w codziennych ćwiczeniach. 


Pamiętajcie! Każdy dzień to nauka czegoś nowego! To szansa na zmianę nawyków! 
Ponoć jak przez 21 dni powtarza się jakąś czynność, mózg zapamiętuje ją na tyle dobrze, że staje się ona czymś zwyczajnym, przyzwyczajeniem, rutyną, a chodzi przecież o to, by w rutynę zmienić prawidłowe wzorce mowy! 
Reasumując, bez współpracy: dziecko - logopeda - rodzic nie ma efektów terapii. Ta współpraca jest fundamentem. Zostawiam Was z tą sentencją i życzę Wszystkim miłego, rodzinnego weekendu. Odpoczywajcie i nie zapominajcie o ćwiczeniach! :)

środa, 10 października 2018

Po co ćwiczyć z dzieckiem w domu?

Dzień dobry!
Na początek chciałabym Wam z całego serca podziękować za wsparcie. Rozkręcamy się! Z godziny na godzinę przybywa coraz więcej polubień, wyświetleń strony, pojawił się nawet pierwszy komentarz pod postem, super! Oby tak dalej :) 
Dzisiaj od samego rana świeci piękne słońce, a pomimo nadchodzącej nieubłaganie jesieni na razie jest jeszcze ciepło i przyjemnie. Nie wiem jak jest u Was, ale mnie energia rozpiera, promienie dodają sił i aż chce się coś robić, działać. 
No właśnie, apropo działania. Jak myślicie, czy same zajęcia z logopedą wystarczą, żeby dziecko robiło postępy w terapii? Tak? 
Zastanówmy się nad tym: zajęcia z terapeutą trwają średnio godzinę w tygodniu, no czasem zdarza się, że dwie dwa razy w tygodniu. A ile mamy godzin w całym tygodniu? 24 godziny razy 7 dni czyli 168. Nie czarujmy się, że na początku terapii po tej godzinie zajęć dziecko wszystko w magiczny sposób zapamięta i przez kolejne 167 godzin będzie stosowało nowe rady i wskazówki. Nawet jeśli ćwiczenia okażą się ciekawe tak samo szybko do tej głowy wlecą jak i wylecą, bo za moment zdarzy się milion dwieście kolejnych niesamowicie interesujących rzeczy, które trzeba będzie spostrzec, usłyszeć, zachwycić się nimi, sprawdzić.


I teraz sami pomyślcie, jak ta terapia ma przynieść odpowiedni rezultat jak bez zaglądania do ćwiczeń przez cały tydzień na kolejnych zajęciach trzeba tracić cenny czas na przypominanie poprzednich rzeczy i wprowadzanie następnych. Właśnie wprowadzanie. To słowo kluczowe. Logopeda wprowadza, pokazuje, jest takim przewodnikiem, wyznacza drogę. Ale nie przejdzie tej drogi za rodzinę, której dotyka problem. 
Dlatego słuchajcie! Każde dziecko, które uczęszcza na zajęcia logopedyczne potrzebuje codziennego ćwiczenia w domu! To nie znaczy, że musicie siadać przy biurku, przeglądać strony kartka po kartce i wkuwać na pamięć regułki, NIE! To znaczy, że rodzic musi bardzo dokładnie zapoznać się z ćwiczeniami i wykorzystywać je w jak najbardziej naturalnych sytuacjach, aby dziecko nawet nie zorientowało się, że ćwiczy np. podczas spaceru powtarzajcie wyrazy, dmuchajcie na kolorowe liście, naśladujcie ich szum, w zależności od tego co właśnie ćwiczycie na pewno znajdziecie mnóstwo okazji i inspiracji do utrwalania materiału. I jeśli przyłożycie się do tego za chwilę okażę się, że staje się to niezauważalnym nawykiem, towarzyszem wspólnych zabaw. I oto właśnie chodzi! A jeśli nie macie pomysłu na kreatywne ćwiczenia - zapytajcie o nie logopedę, który z pewnością chętnie Wam pomoże. Warunek? Sami musicie tego chcieć.

 

I pamiętaj, Drogi Rodzicu! Nie robisz tego dla logopedy, robisz to dla swojego Dziecka! 
A wiecie co jest najsmutniejsze? Otóż, niestety często spotykam się z sytuacją, że dziecko przychodzi do mnie na zajęcia i zupełnie nie pamięta co poprzednio robiliśmy. A jak pytam: ćwiczyłeś w domu? Odpowiada mi: tak! No jak to tak skoro nic nie pamięta? To jest niemożliwe. Dziecko może nie pamiętać ćwiczeń sprzed tygodnia, okej, ale jeśli powtarza je codziennie - nie ma siły, żeby nic nie pokazać, nie wyrazić swoich wrażeń związanych z materiałem. 
Tak jak już wcześniej napisałam: nie ćwiczycie dla logopedy, żeby się odczepił i nie truł tylko we własnym interesie dla pięknej wymowy dziecka, na której przecież i Wam i mnie zależy! 
Myślę sobie, że w nawiązaniu do tego tematu następnym razem napiszę o obecności rodzica na zajęciach z logopedą. Jesteście za czy może przeciw? Wyrażajcie koniecznie swoje opinie :) 

wtorek, 9 października 2018

Jak długo może trwać terapia logopedyczna?

Witam Was wszystkich serdecznie, 
Dzisiaj chciałabym się zatrzymać nad kwestią długości trwania terapii logopedycznej. 
Bardzo często na pierwszym spotkaniu diagnostycznym pada pytanie: no ale w zasadzie to ile to będzie trwało, czy długo trzeba będzie chodzić? Hm, czy długo. 
Wyobraźmy sobie trzy sytuacje.

1. Dziecko, które od urodzenia miało uszkodzony słuch. Rodzice dziecka nie od razu zauważyli, że coś jest nie tak (mieli do tego całkowite prawo, bo na badaniu zaraz po urodzeniu wszystko wyszło w porządku a sami nie byli z branży medycznej), dlatego minął pierwszy rok, no ale w słowniku dziecka nie pojawiło się pierwsze słowo. Rodzice zaczęli się zastanawiać, rozglądać, pytać, ale słyszeli, że każde dziecko ma swoje tempo rozwoju, że trzeba jeszcze poczekać, że niektóre dzieci mówią pierwsze słowo dopiero w wieku 18 miesięcy. Mija 18 miesiąc no i kurcze, dalej ta mowa się nie rozwija, rodzice zaczynają szukać intensywniej, trafiają na badanie słuchu, a tu okazuje się, że u dziecka występuje niedosłuch, dlatego zalecony zostaje aparat słuchowy. Rodzice są zaskoczeni i samym faktem i wysokim kosztem aparatu. Trochę to trwa, ale ostatecznie decydują się na aparat, dla dobra dziecka. Następnie trafiają na terapię logopedyczną. Dziecko ma już ponad dwa lata. 

2. Dziecko, które od urodzenia często ssało smoczek. Smoczek to urządzenie o niesamowitej mocy, które potrafi skutecznie i szybko uspokoić i wyciszyć dziecko, a także nierzadko pozwolić mu szybko usnąć. Brzmi wygodnie? O tak. Wiadomo, funkcjonowanie przy malutkim dziecku jest niezwykle ciężkie, bo wstawanie w nocy, ogrom prania, prasowania, grymasy, no ogólnie każdy, kto ma dziecko wie o czym mowa. W literaturze można spotkać stwierdzenie, że smoczek do 4 lub 6 miesiąca życia (kiedy to odruch ssania przyjmuje największą rolę) nie szkodzi. Trzeba go tylko w odpowiednim momencie odstawić. No ale przez te kilka miesięcy smoczek stał się wielkim przyjacielem dziecka, dlatego rodzicowi ciężko jest go odstawić. I tak mija sobie dzień za dniem, tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem. Nagle dziecko ma półtora roku, dwa, trzy i nadal usypia ze smoczkiem w buzi, albo co gorsza dostaje go za każdym razem, gdy zapłacze, jest niespokojne. Mowa dziecka rozwija się, owszem. Dziecko w odpowiednim czasie wypowiada pierwsze słowa, pojawiają się nowe głoski. Ale pojawia się problem, ponieważ niektóre głoski są realizowane z językiem pomiędzy zębami. Rodzice zauważają, że coś jest nie tak. Nikt w rodzinie nie mówi z językiem na zewnątrz. Dźwięki brzmią trochę inaczej, są przytłumione lub świszczące. Rodzice zasięgają porady logopedy. Dziecko ma już trzy lata. 

3. Dziecko, które ma sześć lat i zamienia głoski [sz, ż, cz, dż] na [s, z, c, dz]. Pozostała część głosek jest realizowana prawidłowo. Trafia do logopedy, aby wyjaśnić problem. 

Wszystkie dzieci trafiają do tego samego miejsca. Każde wcześniej u logopedy nie było i każde ma problem z mówieniem, ale popatrzmy, każda z historii jest zupełnie inna, ma zupełnie inne podłoże i zupełnie inaczej należy sobie z nią radzić. 

Sytuacja nr 1: Dziecko straciło dwa lata odbierania dźwięków na takim poziomie jak rówieśnicy, a jak wiadomo prawidłowy słuch i odbieranie dźwięków jest niezbędny, a wręcz fundamentalny podczas rozwoju mowy. I czy taka terapia może być krótka? Nie może być, ponieważ teraz jak najintensywniej jest to możliwe trzeba nadrobić całe dwa lata życia tego malucha i kompensować straty. Przy prawidłowym użytkowaniu aparatu słuchowego i współpracy z rodzicami oczywiście jest to możliwe, ale trzeba się nastawić na ciężką pracę. 

Sytuacja nr 2: Dziecko przez trzy lata ssało smoczek, czyli przyzwyczajało swój język do złego ułożenia przez całe trzy lata! Język teraz na pstryk nie powróci na swoje miejsce, ponieważ od początku pamięta swoje zaprzyjaźnione, stare miejsce między zębami. Pomijam jeszcze kwestie kategorycznego odstawienia smoczka, co też nie jest proste i stawia na nogi całą rodzinę, ponieważ przy dalszym jego stosowaniu terapia nie ma żadnego sensu. Po odstawieniu smoczka terapię można rozpocząć, ale praca jest trudna i żmudna. 

Sytuacja nr 3: Dziecko realizuje wszystkie głoski prawidłowo, mówi wyraźnie, bez deformacji. Nie potrafi jedynie wypowiedzieć szeregu szumiącego. Czy terapia będzie trwać długo? Jeżeli nie ma żadnych innych zaburzeń, które mogłyby utrudnić pracę a zakładamy, że nie ma, skupiamy się na wywołaniu głoski [sz], uświadomieniu dziecku ułożenia artykulatorów przy wymowie tejże głoski i utrwalaniu wywołanego dźwięku, kolejne głoski szeregu w międzyczasie najczęściej pojawiają się już same, zatem nie wymagają intensywnej pracy. Przy odpowiednim podejściu dziecka i rodzica terapia zapowiada się być łatwą, szybką i przyjemną. 

Czy więc można z łatwością odpowiedzieć na pytanie: Ile będzie trwała terapia logopedyczna na  początku pierwszego spotkania lub nawet podczas umawiania się na zajęcia przez telefon (bo i takie sytuacje się zdarzają)? NIE MOŻNA! Jedyne co można zrobić to po przeprowadzeniu diagnozy oszacować stopień intensywności i czas planowanej terapii. Nigdy nie dostaniecie natomiast dokładnej odpowiedzi, że terapia będzie trwała rok a za rok o tej porze dziecko nie będzie miało już żadnych problemów z mową. Każde dziecko jest inne, ma indywidualne predyspozycje, w różnym tempie przyswaja i utrwala nowo poznane treści i nawet ten szacowany początkowo czas może się zmienić w jedną bądź drugą stronę.


Jedno jest pewne! Im wcześniej zdecydujecie się na konsultację z logopedą, tym krócej będzie trwała terapia logopedyczna Waszych pociech w sytuacji, jeśli okaże się, że faktycznie jest ona konieczna. 
Dlaczego? 
Bo gdyby dziecko nr 1 i dziecko nr 2 trafiło do logopedy rok wcześniej to o cały rok mniej złych nawyków musiałoby nadrabiać i już we wcześniejszym etapie zaczęłoby kształtować prawidłowe wzorce mowy. 

Mam nadzieję, że obrazowo wytłumaczyłam Wam jak to wygląda. Jeśli jeszcze coś jest niejasne albo macie własny przykład, jakieś swoje doświadczenia - czekam na Wasze komentarze!

Pozdrawiam Was! 

Dzień dobry!

Witam wszystkich bardzo serdecznie,
Próbuję się odnaleźć w świecie blogowania już od paru godzin i choć nie jest to dla mnie temat tabu, ponieważ swego czasu regularnie pisałam, miałam swoją stronę i w ogóle, to powiem Wam, że czuję, że jestem daleko daleko w tyle. Ale ale nie ma co tu biadolić, trzeba się brać do roboty i ogarnąć temat.
Skąd pomysł na bloga?
Otóż, skończyłam sobie szkołę średnią, studia, jedną podyplomówkę, drugą, potem zaangażowałam się w pracę: pierwszą, kolejną.., na świecie pojawiła się moja córeczka, no i tak się rozkręcam w świecie wielu pytań i wątpliwości związanych z mową.
No właśnie, dlaczego mówię, że pytań? Bo pytania były i stale są. I paradoksalnie mam wrażenie, że każde pytanie jest wciąż i wciąż aktualne.
Czy już powinnam iść z nim/nią do logopedy? Czy to prawda, że mowa chłopców rozwija się wolniej? Jak pracować z dzieckiem, które jeszcze nie skończyło trzech lat? Czy to w ogóle ma sens? Dlaczego moje dziecko nie mówi tyle, co inne dzieci? Ile będzie trwała terapia logopedyczna? Kiedy będą efekty? Jak często muszę przyprowadzać dziecko na zajęcia? Czy to prawda, że muszę ćwiczyć z dzieckiem w domu?
Słyszeliście już gdzieś te pytania? Te i wiele wiele innych, podobnych? Jeśli tylko ktoś zetknął się ze światem logopedii to z pewnością je zna i często spotyka na nie przeróżne odpowiedzi.
Czy warto zatem po raz kolejny rozpoczynać ten temat? Myślę, że warto, a wiecie dlaczego? Bo ja wciąż w mojej pracy spotykam rodziców, którzy są zaskoczeni, że ich dziecko powinno spotkać się z logopedą już rok wcześniej, aby praca była efektywniejsza. Bo wciąż widzę zdziwione miny, że trzeba coś robić poza przysyłaniem dziecka na zajęcia. Bo nadal rodzice są zaskoczeni, że terapia może trwać rok albo i dłużej zanim dostrzeże się spektakularny efekt.
Mam nadzieję, że z chęcią będziecie zaglądać na mojego bloga i wspólnie będziemy zastanawiać się nad różnymi aspektami mowy i rozwiązywać problemy w jak najskuteczniejszy sposób.
Jeżeli coś Was trapi, chcielibyście się skonsultować, macie jakąś wątpliwość - serdecznie zapraszam, napiszcie do mnie w komentarzu lub wyślijcie e - mail. Jestem do Waszej dyspozycji :)
Pozdrawiam wszystkich serdecznie! Miłego dnia :)